Brat Kalikst z Poczekajki

Postać brata Kaliksta Kłoczki, kapucyna z lubelskiej Poczekajki jest coraz bardziej znana i wiele osób modli się przez jego wstawiennictwo. Zmarły przed ośmiu laty (6 kwietnia 2013 roku) pokorny stolarz swoim świątobliwym życiem oraz ogromną życzliwością na trwałe zapisał się w sercach ludzi, którzy mieli okazję go spotkać. Na jego grób chodzą się modlić osoby, które za przyczyną tego świętego z sąsiedztwa zanoszą prośby do Boga.

W świadectwach osób bliskich bratu Kalikstowi powtarza się stwierdzenie, że był normalny i nie było widać dziwactw w jego życiu. Zarazem powtarza się opinia, że jego życie było niezwykłe, nacechowane ciężką pracą połączoną z wielką wrażliwością i otwartością na bliźnich. Ludzie widzieli w nim kogoś, kto swoją postawą zachęcał do przybliżania się do Boga, gdyż jego skupienie podczas modlitwy sprawiało nieodparte wrażenie, że ma się przed sobą człowieka, który prawdziwie jest zjednoczony ze swoim Zbawicielem.

W kolejną rocznicę śmierci kapucyńskiego kandydata na ołtarze w wydawnictwie Bernardinum w Pelplinie ukazała się książka zatytułowana „Brat Kalikst z Poczekajki”. Publikacja autorstwa o. Andrzeja Derdziuka z Lublina opisuje koleje życia oraz elementy duchowości pokornego stolarza z Poczekajki. Autor pieczołowicie pozbierał dokumenty z różnych archiwów i kronik klasztornych oraz wysłuchał i zgromadził wiele wspomnień osób, które bezpośrednio stykały się z bratem Kalikstem. Zostały wykorzystane wywiady, których udzielił prosty brat stolarz i jego wypowiedzi przekazane swoim współpracownikom. Książka ma charakter dokumentu, który opisuje realia życia zakonnika z lubelskiej dzielnicy Poczekajka na tle historii kapucynów w Polsce. Autor ukazuje różne szczegóły opisujące sposób realizacji powołania zakonnego, by pomóc czytelnikom lepiej zrozumieć fenomen świętości brata Kaliksta. Książka jest napisana przystępnym językiem i pozwala wczuć się w atmosferę ostatniego półwiecza w Polsce.

Publikacja obejmuje trzy części prezentujące różne etapy życia kapucyńskiego świętego z Poczekajki. Pierwszy etap ukazuje środowisko rodzinne parafii w Różanymstoku i czas wzrastania Mariana Kłoczki, gdyż takie imię otrzymał na chrzcie przyszły zakonnik urodzony w Kolonii Brzozowo w 1930 roku. Odkrywszy w sobie powołanie zakonne, w 1951 roku wyjechał do Zakroczymia, gdzie spędził kilka miesięcy, przyglądając się życiu kapucyńskiej wspólnoty. Nowicjat w Nowym Mieście nad Pilicą przypadł na czas wzmożonej walki komunistycznego rządu w Polsce z Kościołem katolickim. Z tego też względu zagrożeni aresztowaniem i kasatą klasztoru młodzi bracia o piątej nad ranem 30 czerwca 1953 roku w pustym kościele składali śluby zakonne, by do końca i mimo wszelkich przeciwności opowiedzieć się po stronie Chrystusa.

Posługi brata Kaliksta spełniane w różnych klasztorach Warszawskiej Prowincji Kapucynów, będące przedmiotem opisu w drugiej części publikacji, obfitowały w wiele prac stolarskich, które do dziś świadczą o kunszcie jego rzemiosła i dokładności oraz mądrości rozwiązań technicznych. W Zakroczymiu uczył się posługi stolarskiej od starszego współbrata, Władysława Truszkowskiego. W Lublinie przy Karkowskim Przedmieściu uczestniczył w przebudowie klasztoru po odzyskaniu kolejnych części budynku. Długi okres pobytu w Lubartowie (1968-1981) obfitował w wiele zadań przy adaptacji pomieszczeń na sale katechetyczne, remoncie klasztoru oraz różnych pracach wykonywanych na rzecz mieszkańców miasta. Brat był bardzo lubiany przez ludzi, którzy często zwracali się do niego o pomoc w cyklinowaniu podłóg oraz rozwiązaniu wielu kwestii budowlanych.

Od 1981 roku Kalikst przebywał w klasztorze w lubelskiej dzielnicy Poczekajka. Trwała tam budowa nowoczesnego kościoła, liczącego trzy kondygnacje, który miał służyć dla czterdziestotysięcznej parafii. Ogromny entuzjazm ludzi społecznie pomagających przy budowie był koordynowany przez braci zakonnych: Cherubina Złotkowskiego i Kaliksta Kłoczkę. Ten drugi jako stolarz wykonał wszystkie drzwi i okna oraz wielki drewniany sufit we wznoszonej budowli. Po rozpoczęciu budowy nowego klasztoru, w którym mieści się kapucyńskie seminarium, brat Kalikst wykonywał niezliczone prace stolarskie w ramach wyposażania budynku.

Trzecia część książki poświęcona jest prezentacji duchowej sylwetki kapucyńskiego stolarza z Poczekajki. Cechą, która go wyróżniała była pobożność wyrażająca się w wielkim skupieniu podczas modlitwy i nabożnym udziale w czuwaniach fatimskich. Budująca postać brata Kaliksta kojarzyła się mieszkańcom parafii z osobą świętego Józefa, którego posługę i przykład życia wiernie naśladował. Zachowywał on harmonię między wytężoną pracą i wiernością modlitwom wspólnotowym, których nigdy nie zaniedbywał. Podziwiano u niego niezwykłą pokorę i uprzejmość wobec ludzi, która zyskiwała mu sympatię i powodowała, że ludzie lgnęli do niego i prosili o różne posługi, radę oraz wstawiennictwo w modlitwie. Miał wielu przyjaciół, którym był wierny i pamiętał o ich sprawach. Jego cierpliwość w znoszeniu cierpienia oraz budujący przykład ubóstwa potwierdzały franciszkańską postawę przylgnięcia do Chrystusa, którym był całym jego bogactwem. Mężnie dźwigając krzyż choroby brat Kalikst dawał świadectwo poddania woli Bożej i budził zdumienie u innych swoją cichością i nieustannym dziękowaniem za doznawaną dobroć.

Po śmierci, która nastąpiła 6 kwietnia 2013 roku w I sobotę miesiąca kwietnia, w wigilię święta Bożego Miłosierdzia, pamięć o świątobliwym bracie nie zaniknęła. Ludzie uczęszczają na jego grób przekonani o skutecznym wstawiennictwie brata Kaliksta u Boga, które potwierdza się w świadectwach osób otrzymujących różne łaski. Została ufundowana pamiątkowa tablica w kościele oraz wydrukowano kilkadziesiąt tysięcy obrazków z podobizną pokornego stolarza z Poczekajki. Książki i artykuły jemu poświęcone cieszą się dużym zainteresowaniem i zachęcają do zanoszenia przez jego przyczynę próśb do Boga. Kapituła Prowincjalna Braci Kapucynów w Zakroczymiu w 2018 roku podjęła decyzję o rozpoczęciu starań o wszczęcie procesu informacyjnego w kierunku beatyfikacji brata Kaliksta Kłoczki.

Niniejsza publikacja będą źródłowym opracowaniem jego życia i duchowości może być potraktowana jako oficjalna biografia służąca jako podstawa do otwarcia procesu beatyfikacyjnego. Zebrane świadectwa oraz napływające informacje o uzyskanych łaskach za przyczyną brata Kaliksta zachęcają do szerszego popularyzowania pięknej postaci kapucyńskiego zakonnika z Poczekajki. Książka ma piękną szatę graficzną nawiązującą do pracy w drewnie wykonywanej przez brata Kłoczkę. Jej treść i sposób prezentacji zachęcają do lektury.

 

Źródło: https://www.ekai.pl/good_book/o-andrzej-derdziuk-ofmcap-brat-kalikst-z-poczekajki/

Więcej: https://poczekajka.pl/zakon-kapucynow/br-kalikst-kloczko/

(Nie)zwykły skrobidecha

Podkreślał, że praca, której nie towarzyszy modlitwa, jest niewiele warta, i że nigdy nie powinno się żałować czasu na spotkanie z Bogiem. Wielu mówiło o nim: „Wypisz, wymaluj św. Józef”. Tymczasem on kwitował to słowami: „jestem zwykłym skrobidechą”. Pokorny, życzliwy dla ludzi. Taki był br. Kalikst Kłoczko, kapucyn z lubelskiej Poczekajki, którego życiowe motto brzmiało: „Kochać Boga w bliźnich”.

Od jego śmierci minęło osiem lat. Zmarł w opinii świętości w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Bożego Miłosierdzia. – Odchodząc tego dnia, br. Kalikst zyskał swoistą pieczęć potwierdzającą piękno jego życia wypełnionego wiarą i miłością – uważa o. prof. Andrzej Derdziuk OFMCap, autor wielu publikacji o kapucyńskim stolarzu. W swojej najnowszej książce pt. „Brat Kalikst z Poczekajki” przypomina postać tego skromnego zakonnika, który mawiał: „Ważne jest, aby człowiek za wszystko, cokolwiek się uda, dziękował Bogu. Nie trzeba często prosić, tylko dziękować. Człowiek sam z siebie dużo nie wymyśli, jeśli Pan Bóg nie da. Tego w życiu doświadczyłem”.

Jeśli wyzdrowieje, jest Twój
Marian Kłoczko pochodził z Podlasia. Urodził się 15 kwietnia 1930 r. w miejscowości Brzozowo Kolonia należącej do parafii w Różanymstoku niedaleko Suchowoli. Był jednym z dziewięciorga dzieci Wincentego i Moniki. Kilkoro z jego rodzeństwa zmarło w wieku dziecięcym. Gdy i on, mając 12 lat, ciężko zachorował na dur brzuszny, matka zaniosła go do parafialnego kościoła i powiedziała Matce Bożej: „Jeśli wyzdrowieje, jest Twój”. Mały Maniuś – bo tak na niego mówiono w dzieciństwie – wychowywał się w domu, w którym panowała atmosfera bliskiej relacji z Bogiem oraz Maryją. – Kalikst często wspominał swoją mamę, która codziennie podczas porannych obowiązków śpiewała Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP. Opowiadał też, że kiedy miał sześć lat, matka zapomniała zabrać go z… kościoła. Wracając od Komunii św., Monika Kłoczko, przejęta, że ma w sercu Jezusa, siadła w innym miejscu. Gdy skończyła się Msza św., nie zastanawiając się, wyszła ze świątyni i poszła do domu. Dopiero tam uświadomiła sobie, że nie ma z nią syna. Padła na kolana, prosząc Matkę Bożą: „Maryjo, która zgubiłaś swego Syna w świątyni jerozolimskiej, pomóż mi odnaleźć mego Maniusia, którego zgubiłam w kościele w Dąbrowie”. Chłopczyk znalazł się cały i zdrowy – opowiada zakonnik.

Po tych szczególnych interwencjach maryjnych Marian uznał, że jego życie należy do Boga i Jego Matki. Swoje powołanie postanowił realizować we franciszkańskim Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów, a w kwestionariuszu kandydatów do zgromadzenia na pytanie, dlaczego pragnie wstąpić do zakonu, odpowiedział: „by jak najlepiej czcić Maryję”.

Kapucyński stolarz
Nowicjat kapucyński w Nowym Mieście nad Pilicą rozpoczął w sierpniu 1952 r. Podczas obłóczyn przyjął imię Kalist. W klasztorze – choć najpierw skierowano go do obierania ziemniaków – szybko odkryto jego talent stolarski i każdy przełożony chciał go mieć w swoim domu. Pozostawił po sobie ławki i ołtarze w wielu kapucyńskich kościołach oraz niezliczone okna, drzwi i różne elementy wyposażenia budynków. Owoce pracy br. Kaliksta znajdują się m.in. w kościele św. Piotra i Pawła w Serpelicach nad Bugiem, w Białej Podlaskiej, Lubartowie, Warszawie, Zakroczymiu. W 1979 r. rozpoczęła się budowa nowego kościoła kapucyńskiego w Lublinie. Decyzją przełożonych zakonnik trafił na Poczekajkę, gdzie pozostał do końca życia. – Jego największym dziełem jest sufit w tamtejszej świątyni, który zachwyca wielkością i kunsztem wykonania. Br. Kalikst wykazywał się niezwykłą pomysłowością w znajdowaniu rozwiązań technicznych, czego wyrazem było m.in. wysokie na 20 m rusztowanie na kółkach. Zawstydzał tym inżynierów, którzy najpierw twierdzili, że takie rozwiązanie nie zda egzaminu, a potem sami z niego korzystali. Kalikst był konstrukcyjnym geniuszem – zaznacza o. prof. A. Derdziuk.

Jednak kiedy nie wiedział, jak wykonać zlecenie, przyznawał się do tego, mówiąc, że musi się zastanowić. Następnego dnia zjawiał się z gotowym pomysłem. Gdy jego współpracownicy pytali zdziwieni: „Bracie, jak to, przecież wczoraj twierdziłeś, że nie wiesz, jak to zrobić?”, odpowiadał: „Matka Boża i św. Józef mi powiedzieli”.

Czytał w ludzkich sercach
Br. Kalikst pracował nie tylko przy kościele. Na prośbę ludzi wykonywał też np. przeróżne szafki, stołki wieszaki, stoły, a kiedy przebywał w klasztorze w Lubartowie, w domach jego mieszkańców wycyklinował hektary podłóg. Oczywiście za darmo. – To był człowiek, którego nie trzeba było prosić o pomoc. Czytał w ludzkich sercach, czego komu potrzeba. Tak było z jego długoletnim współpracownikiem Bernardem Zimczonkiem, który pod koniec życia miał problemy z chodzeniem. Kiedy br. Kalikst go odwiedził, przyjaciel poskarżył się, iż nie może wyjść z domu. Za kilka dni zakonnik przyjechał do niego z poręczą, dzięki której Bernard mógł spędzać czas na dworze – wspomina autor książki o kapucyńskim stolarzu, który powtarzał: „Gdy służymy ludziom w potrzebie, to nasze problemy są małe, bo to Bóg nam pomaga”.

Jak św. Józef
Wielu mówiło o nim: „Wypisz, wymaluj św. Józef”. Jednak br. Kalikst przypominał świętego nie tylko posturą czy stolarskim zajęciem, ale też opiekuńczością, życzliwością, pokorą i skromnością. Zawsze starał się dostrzec dobro w drugim człowieku, a nade wszystko potrafił słuchać. – Do jego pracowni stolarskiej zwanej „kalikstówką” przychodzili ludzie, którzy potrzebowali jego rady, pociechy, nadziei. Otrzymywali proste, głębokie i trafne przemyślenia trafiające w sedno problemu. Nigdy nikogo nie osądzał i nie obmawiał, a kiedy przychodziło mu oceniać niewłaściwe zachowania innych, robił to z powściągliwością i życzliwością, nie zaniedbując prawdy, którą należało ukazać z całą mocą – mówi o. prof. A. Derdziuk.

To też dźwiganie krzyża
„To był normalny człowiek” – te słowa powtarzają się w relacjach tych, którzy znali br. Kaliksta. Mimo początkowej gorliwości w stosowaniu dyscypliny w pierwszych latach zakonnego życia, tzn. dotkliwym biczowaniu się i praktykowaniu surowych postów, w dojrzałym życiu nie podejmował umartwień. – Zgodnie z intuicją św. Franciszka z Asyżu zapisaną w konstytucjach kapucyńskich br. Kalikst uważał, że najlepszą pokutą jest cierpliwe znoszenie utrapień życia oraz pokorne przyjmowanie nawet przykrych prac i osób – podkreśla jego biograf.

Swoją postawę wobec trudności i cierpienia wyraził w rozważaniu Drogi krzyżowej, które ukazało się na łamach parafialnej gazetki „Zwiastun”: „Nieraz trudno jest nam wziąć krzyż. Człowiek buntuje się, broni przed krzyżem. Ale kiedy go weźmie z sercem, to wtedy krzyż staje się lekki. Życie daje nam wiele okazji, żeby pomagać innym w dźwiganiu krzyża: cierpliwość wobec bliźniego, pamięć o ludziach biednych, czuwanie przy cierpiących… Znosić różne kaprysy innych – to też jest dźwiganie krzyża”.

I br. Kalikst znosił kaprysy czy zachcianki innych cierpliwie i bez szemrania. Dawał się np. namówić na granie w karty, choć wcale tego nie lubił. Podczas pobytu w Lubartowie, gdy brakowało czwartego do brydża, mimo ciężkiej pracy w stolarni zgadzał się wieczorem zasiąść do gry wraz z braćmi i księżmi z parafii św. Anny. Podobnie na Poczekajce ulegał prośbom braci, którzy chcieli zagrać w tysiąca, a nie mieli kompana. Kalikst poświęcał się, by spełniać życzenia proszących, choć niekiedy bracia wykorzystywali jego dobroć. Dla niego jednak liczył się przede wszystkim drugi człowiek.

Potrafił też żartować i płatać figle. Do tego zdawałoby się surowego zakonnika lgnęły dzieci. „W czasie procesji widziałam podbiegające do niego maluchy, a on, trzymając je za ręce, podążał nadal skupiony w procesyjnym orszaku” – wspomina s. Honorata Jaworska. – Innym razem br. Kalikst przekonywał dzieci, że jego psy umieją śpiewać. Ponieważ wiedział, iż zaczynają wyć, gdy dzwonią dzwony na „Anioł Pański”, na krótką chwilę przed 12.00 otworzył okno, przez które słychać było „śpiew” czworonogów, twierdząc dumnie, iż robią to na jego rozkaz – wspomina ze śmiechem o. Derdziuk.

Piękno pochodzące z serca
Kiedy patrzy się na fotografię br. Kaliksta, uwagę zwracają niezwykle pogodne oczy i twarz. – To pokazuje jego wewnętrzne zrównoważenie. Był człowiekiem Bożym, który modlił się całym sobą, a jednocześnie miał dystans do świata. Natomiast jego wewnętrzna radość płynęła z oddania Matce Bożej i zaufania Bogu – podkreśla. Słowa te potwierdza także o. Piotr Stasiński OFMCap: „W jakiś nadzwyczajny sposób żył w harmonii duchowej i wewnętrznym ładzie. To piękno pochodzące z serca odbijało się na jego twarzy spokojem i dobrocią. Jak wzruszający był widok br. Kaliksta, kiedy przyjmował Komunię św.! Dłonie, wielkie niczym bochny chleba, składał tak pobożnie, jak pierwszokomunijne dziecko”. – Mimo starości i choroby klękał na dwa kolana i skłaniał się do ziemi, witając się z Chrystusem Eucharystycznym. Widać było, że sprawia mu to trudność i powoduje konieczność wysiłku, ale czynił te gesty z wielką wiarą i pobożnością – dodaje o. Derdziuk.

Kapucyński stolarz cieszył się ogromną sympatią do końca swojego życia. Kiedy przebywał w szpitalu drzwi do jego sali praktycznie się nie zamykały. Gdy jedna z kobiet obmywała mu stopy i piłowała paznokcie, leżący na sąsiednim łóżku chory, nie mając pojęcia, iż ma do czynienia z zakonnikiem, powiedział: „Jakie wspaniałe dzieci ma ten człowiek. Tak wiernie mu służą”. Na co br. Kalikst szepnął: „Nie wie, że jestem zwykłym skrobidechą”.

Zmarł 6 kwietnia 2013 r. Jego ciało spoczywa w kapucyńskiej kwaterze cmentarza przy ul. Lipowej w Lublinie. Na jego grobie codziennie pojawiają się bukiety świeżych kwiatów i znicze. W 2018 r. Kapituła Prowincjalna Warszawskiej Prowincji Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów podjęła starania dotyczące rozpoczęcia procesu informacyjnego br. Kaliksta. – Pojawia się też coraz więcej świadectw o łaskach uzyskanych przez jego orędownictwo. Okazuje się, że br. Kalikst był pomocny nie tylko za życia, ale i po śmierci – puentuje o. Derdziuk, zachęcając do modlitwy za wstawiennictwem br. Kaliksta.

 

Źródło: Echo Katolickie 15/2020, https://opoka.org.pl/biblioteka/T/TH/THO/echo202115-kalikst.html

Skuteczny we wstawiennictwie u Boga

„Książka jest ważnym wkładem w rozwój literatury chrześcijańskiej poświęconej prezentacji życia współczesnych świadków Chrystusa”.

„Ukazuje ona piękno ewangelicznego życia w oparciu o świadectwo człowieka, który nie szukał wielkości, sławy, czy poklasku, ale w zaciszu swej stolarni przy pomocy dłuta, młotka oraz innych narzędzi, a przede wszystkim modlitwy, jaka nieustannie płynęła z jego serca, wznosił się na wyżyny dojrzałości ludzkiego ducha” – pisze o bohaterze książki i samej publikacji profesor z rzymskiego uniwersytetu Antonianum, o. Wiesław Block

Brat Kalikst zmarł 6 IV 2013 roku w szpitalu w Lublinie w I sobotę w wigilię święta Bożego Miłosierdzia. Po jego śmierci nie ustała pamięć o jego dobroci, a ludzie modlący się za jego wstawiennictwem otrzymują wiele łask. Zanotowano kilka nadzwyczajnych uzdrowień oraz wiele innych owoców skutecznej modlitwy. Pierwszym przypadkiem było natychmiastowe uzdrowienie pewnego mężczyzny z Serpelic, który uległ udarowi mózgu. Pewna dziewczynka, rozwijająca się do tej pory w sposób właściwy, w wieku czterech miesięcy zatrzymała się w rozwoju i zaczęła cierpieć z powodu napadów dziwnych skurczy. Po licznych badaniach okazało się, że jest chora na lekooporną padaczkę, która prowadzi do niepełnosprawności. Gdy opiekunka dziecka otrzymała obrazek z podobizną brata Kaliksta, zaczęła się modlić o zdrowie dziewczynki przez wstawiennictwo pokornego Brata z Poczekajki. Obrazek został umieszczony w książeczce dziecka i po pewnym czasie okazało się, że stan zdrowia dziecka poprawił się. Dziewczynka zaczęła reagować na leki i powróciła do normalnego rozwoju.

Mały Krzyś leczony w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie na chorobę serca ciężko przechodził okres rehabilitacji. Przyjaciele rodziny zachęcili matkę dziecka, by rozpoczęła modlitwę przez orędownictwo stolarza z Poczekajki. Jedna z koleżanek mamy Krzysia napisała do niej: „Myślę, że jutro lub w niedzielę uda mi się pojechać na grób brata Kaliksta, prosić o wstawiennictwo w waszej sprawie. Może on jeszcze jest z tych mniej zajętych świętych”. Po modlitwie za wstawiennictwem kapucyńskiego zakonnika stan dziecka szybko się poprawiał, a zdumiona lekarka stwierdziła, że spodziewała się, iż będzie dużo gorzej, lecz nie umie wytłumaczyć tempa przebiegu choroby.

Kim był brat Kalikst Kłoczko?
W roku św. Józefa ks. abp Grzegorz Ryś, głosząc rekolekcje w marcu 2021 roku wielkopostne na KUL, zadał pytanie, czy można sobie wyobrazić zwykłego stolarza, który oddaje się kontemplacji tajemnic Bożych. Dla ludzi znających brata Kaliksta Kłoczkę takie pytanie znajduje prostą odpowiedź, że można to sobie wyobrazić i to świetnie udawało się kapucyńskiemu stolarzowi z lubelskiej Poczekajki.

Kalikst Marian Kłoczko był bratem zakonnym w lubelskiej wspólnocie kapucynów w dzielnicy zwanej Poczekajka. Jego postać zapisała się w pamięci mieszkańców Lublina z powodu wielu prac stolarskich wykonanych w kościele św. Franciszka oraz ze względu na jego nadzwyczajną dobroć i pobożność. Kapituła Prowincjalna zakonu kapucynów w 2018 roku podjęła decyzję o wszczęciu starań w kierunku otwarcia procesu beatyfikacyjnego.
Marian Kłoczko urodził się 15 IV 1930 roku w Brzozowie Kolonii w parafii Różanystok w powiecie sokólskim. Jego matka była franciszkańską tercjarką i wychowywała swoje dzieci w duchu pobożności maryjnej. Kiedy Marian miał sześć lat, jego mama zabrała go na Mszę świętą do kościoła w Dąbrowie Białostockiej. Po zajęciu miejsca w ławce oboje pobożnie uczestniczyli w liturgii. Po przyjęciu Komunii świętej rozmodlona Monika Kłoczko, wracając do ławki, usiadła w innym miejscu i zapomniała o swoim synku. Gdy skończyła się Msza święta, nie zastanawiając się, wyszła z kościoła i na piechotę udała się do domu. Dopiero po powrocie do gospodarstwa uświadomiła sobie, że zapomniała o synku, który został w świątyni. Cała rodzina przerażona zaginięciem chłopaka wyruszyła na poszukiwanie małego Maniusia. W czasie matczynej trwogi Monika modliła się do Matki Bożej: „Maryjo, która zgubiłaś swego Syna w świątyni jerozolimskiej, pomóż mi odnaleźć mego Maniusia, którego zgubiłam w kościele w Dąbrowie”.

Gdy Marian miał 12 lat i zachorował na dur brzuszny, został przez swoją matkę oddany pod opiekę Maryi z różanostockiego sanktuarium. W grudniu 1951 roku zgłaszając się do zakonu, motywował to chęcią służenia Matce Bożej. Przez 62 lata życia zakonnego pracował jako stolarz, wykonując niezliczone okna, drzwi, ławki do kościołów i klasztorów kapucyńskich w Polsce. Jego największym dziełem jest ogromny sufit w świątyni na Poczekajce. Brat Kalikst znany był ze swej wielkiej pomysłowości i genialnej prostoty znajdowanych rozwiązań konstrukcyjnych. Gdy nie wiedział, jak czegoś zrobić, to wówczas prosił Maryję i św. Józefa, by mu pomogli i zaraz potem przychodził z gotowym rozwiązaniem, które zdumiewało jego współpracowników.

Ceniono w nim wielką pokorę i gotowość do pomagania innym. Miał wielu przyjaciół, dla których stanowił punkt odniesienia i źródło mądrych rad. Posiadał ogromne poczucie humoru. Wśród różnych osób krążą anegdoty wskazujące na dobroć i łagodność Kaliksta, który zło dobrem zwyciężał. Pewnego razu udawał się do jednego z klasztorów Prowincji Warszawskiej z ciężką torbą wypełnioną narzędziami stolarskimi, by wykonać powierzone mu przez przełożonych prace w drewnie. Na Dworcu Centralnym w Warszawie postawił torbę w poczekalni i udał się do kasy, by zakupić bilet na dalszą drogę. Wracając, zauważył, że pewna kobieta widząc niestrzeżony bagaż, chciała go ukraść, ale nie mogąc unieść, ciągnęła go po posadzce. Kalikst podszedł do niej ze spokojem i uprzejmie powiedział: „Dziękuję, że mi pani kawałek poniosła tę torbę, dalej już sam dam radę”.

Wielu ludziom kojarzył się ze św. Józefem, od którego uczył się rzemiosła i kontemplacji tajemnic Bożych. Sposobem przyjmowania Komunii świętej budował innych pobożnością i miłością do Eucharystii. Okazywał wielką część wobec Matki Najświętszej. Jego zmysł kontemplacji kształtował się powoli i był hartowany w ogniu prób. Kiedyś jeden z braci, widząc jego głębokie skupienie w chórze zakonnym zapytał go, co sprawiło, że Brat tak pięknie umie się modlić. Wówczas Kalikst odpowiedział, że nie zawsze tak było. W młodości bowiem częściej się rozpraszał na modlitwie, myśląc o wykonywanych pracach i czekających go obowiązkach. Jednak pewnego razu gwardian klasztoru kazał mu zrobić półkę na telefon. Pokorny stolarz zamiast dwóch godzin pracował nad nią dwa dni, troszcząc się, by była elegancka, ozdobna i starannie wykonana. Niestety gwardian zapomniał o swoim poleceniu i nie pojawiał się w stolarni przez tydzień. Kiedy wreszcie przyszedł, zapytał o półkę. Zobaczywszy ją, wzgardził robotą Brata i rzuciwszy podany mu sprzęt w pokrzywy, stwierdził: „Takie byle co zrobiłeś!”. Kalikstowi zrobiło się bardzo przykro, ale jak potem opowiadał, to go otrzeźwiło i odtąd inaczej zaczął traktować swoją modlitwę, skupiając się na tym, co Bóg o nas myśli, a nie chcąc więcej rozważać o tym, co ludzie o nas powiedzą.

Podczas ostatniej choroby cierpliwie znosił dolegliwe cierpienia. Gdy leżący z nim w szpitalu pacjenci zdumiewali się tak licznym gronem odwiedzających, którzy okazywali mu wielki szacunek, on stwierdzał, że jest tylko zwykłym skrobidechą. Kapucyński stolarz cieszył się ogromną sympatią ludzi i wielu z nich przez posługę w szpitalu chciało mu okazać wdzięczność za dobro, którego doznawali od tego pokornego Brata. Jedna z kobiet, którą znał od wielu lat, pomagała mu w zachowaniu higieny paznokci u rąk i nóg. Kiedy obmywała mu stopy i piłowała długie, twarde paznokcie, jeden z chorych leżących na tym samym oddziale, który to zauważył, powiedział: „Popatrzcie, jakie dobre dzieci ma ten człowiek, które mu tak wiernie służą”. Nie wiedząc o tym, że ma do czynienia z zakonnikiem, który ślubował czystość konsekrowaną, człowiek ten wyraził istotną prawdę o duchowym ojcostwie brata Kaliksta, który swoim poświęceniem dla Boga i ludzi wzbudzał ducha służby i miłości.

Postaci brata Kaliksta zostało poświęconych kilka książek i kilkanaście artykułów oraz zapisano wiele wspomnień. Ostatnio nakładem wydawnictwa Bernardinum w Pelplinie ukazała się pozycja Brat Kalikst z Poczekajki autorstwa Andrzeja Derdziuka, kapucyna z lubelskiej Poczekajki. Książka w oparciu o liczne dokumenty i świadectwa opisuje życie i działalność pokornego stolarza oraz ukazuje kult, jakim cieszy się on w swoim środowisku. Przystępny język publikacji i barwna postać jej bohatera będącego świętym z sąsiedztwa sprawiają, że lektura jest wciągająca i skłania do refleksji nad własnych powołaniem do świętości. Jedna z dziennikarek z Siedlec po lekturze publikacji napisała: „Chociaż nie spotkałam nigdy br. Kaliksta, po przeczytaniu książki mam wrażenie, jak byśmy się znali”.

Profesor z rzymskiego uniwersytetu Antonianum, o. Wiesław Block napisał w recenzji wydawniczej: „Książka jest ważnym wkładem w rozwój literatury chrześcijańskiej poświęconej prezentacji życia współczesnych świadków Chrystusa. Ukazuje ona piękno ewangelicznego życia w oparciu o świadectwo człowieka, który nie szukał wielkości, sławy, czy poklasku, ale w zaciszu swej stolarni przy pomocy dłuta, młotka oraz innych narzędzi, a przede wszystkim modlitwy, jaka nieustannie płynęła z jego serca, wznosił się na wyżyny dojrzałości ludzkiego ducha”. Pozycja była przedmiotem omówienia na stronach KAI: https://www.ekai.pl/brat-kalikst-z-poczekajki-nowa-ksiazka-o-prof-andrzeja-derdziuka-ofm-cap/. Napisano tam między innymi: „Zebrane świadectwa oraz napływające informacje o uzyskanych łaskach za przyczyną brata Kaliksta zachęcają do szerszego popularyzowania pięknej postaci kapucyńskiego zakonnika z Poczekajki. Książka ma piękną szatę graficzną nawiązującą do pracy w drewnie wykonywanej przez brata Kłoczkę. Jej treść i sposób prezentacji zachęcają do lektury”.

Książka jest do nabycia w księgarni internetowej wydawnictwa Bernardinum: https://ksiegarnia.bernardinum.com.pl/pl/p/Brat-Kalikst-z-Poczekajki/1624 oraz w sklepiku parafialnym na Poczekajce w Lublinie.

 

Źródło: https://opoka.org.pl/biblioteka/B/BS/brat-kalikst-ksiazka.html

Jesteśmy przekonani, że był to Boży człowiek

Wanda Dück miała 24 lata i kończyła studia w katedrze Monumentalnego Malarstwa Ściennego w Akademii Sztuk Pięknych w Leningradzie. O Panu Bogu nie wolno było tam nawet wspomnieć, a ona chciała zaprojektować nowoczesny kościół w Lublinie.

Na Poczekajkę do ojców kapucynów przyprowadził ją architekt Marian Makarski.

– Najpierw poszliśmy do stolarni brata Kaliksta. Pachniało tam świeżo pociętym sosnowym i dębowym drewnem i tenże zapach osiadł na ubraniach roboczych i habicie brata Kaliksta. Pamiętam, że miał lekko upudrowaną twarz od cięcia i heblowania desek i pełne dobroci i uprzejmości niebiesko-szare oczy, z lekko zaczerwienionymi białkami od zmęczenia. Zapamiętałam pierwszy uścisk szorstkiej, ciepłej dłoni. To tak, jakbym włożyła rękę do imadła stolarskiego. Brat od razu przeprosił, bo zobaczył, jak się lekko zwinęłam z bólu, ale jego życzliwy uśmiech uśmierzył mój ból. Otrzepał trociny ze swojego ubrania (ogrodniczki z grubego niebieskiego dżinsu) i zaprosił nas na kawę do swojego pokoju w tymże baraku – wspomina Wanda Dück.

Kiedy powiedziała, co ją sprowadza, brat ucieszył się, że jest zainteresowana architekturą kościoła i że chciałaby popracować nad jego wnętrzem. Ojciec przełożony pozwolił na takie prace i otrzymała plany kościoła. Zanim wyjechała z powrotem na studia do Leningradu, opowiedziała bratu, że czekają ją trudności związane z tym obiektem, ponieważ to kościół. W Związku Radzieckim oficjalnie Boga nie było i na uczelni nie można było się zajmować żadnym sakralnym tematem.

– Brat pobłogosławił mnie na drogę i pojechałam. Na granicy, przy kontroli bagażu, celnicy zapytali mnie, co to są za plany, a ja odpowiedziałam od razu (skłamałam), że to nowo powstała filharmonia w Lublinie i tak już zostało – opowiada artystka.

Mimo trudności, jakie mogły ją spotkać, bardzo chciała pracować nad tym kościołem. Była pełna energii i nadziei. Temat św. Franciszka i Klary ją zafascynował. – Dzięki bratu Kalikstowi zaczęłam poznawać tych świętych. Do tego byłam pod wrażeniem ducha brata Kaliksta, Poczekajki i jego stolarni. Miałam wrażenie, że pozyskałam prawdziwego przyjaciela w jego osobie. Przestałam się bać, że wylecę z uczelni, jak się dowiedzą co robię, zaczęłam też odkrywać Pana Boga w swoim życiu, który przez studia w Związku Radzieckim poszedł całkiem w zapomnienie – mówi pani Wanda. Kiedy dotarła do Leningradu i pokazał projekt profesorowi, bardzo spodobała mu się architektura i udało się ją przeforsować jako filharmonię.

Zaprojektowałam długi wąski witraż w nawie głównej. Kompozycję stanowiły postacie aniołów grających na harfach wśród przyrody. Do obrony pracy magisterskiej usunęłam aniołom aureole. W czasie obrony nie czułam lęku, byłam gotowa do walki. Przede mną siedziało dwunastu profesorów akademików z dwóch Akademii Sztuk Pięknych Leningradu. Najbardziej znani wtedy artyści sowieckiej Rosji. Po obronie pracy dyplomowej podszedł do mnie mój profesor i powiedział, że obroniłam się na piątkę, ale jeden z profesorów powiedział krótko: – To jest kościół! Na następny dzień mój profesor zapytał: „Powiedz mi Wanda, czy to naprawdę jest kościół?”. Odpowiedziałam, że tak!. „Miałaś wielkie szczęście, bo nie dostałabyś dyplomu i wyrzuciliby Cię z uczelni …i mnie też”. Widocznie Panu Bogu zależało na tym kościele i moim projekcie. Potem po latach zaprosiłam mojego profesora do Polski do Lublina, odwiedziliśmy brata Kaliksta i mógł zobaczyć efekt pracy na żywo – opowiada historię związaną z obroną pracy Wanda Dück.

W Związku Radzieckim pozostała jeszcze prawie 3 lata. Jej profesor powiedział, że powinna zbierać doświadczenie, malując malarstwo ścienne, a na Syberii w Nowosybirsku w tym czasie był wysyp pracy. Wracała jednak do rodzinnego Lublina. Każdy pobyt w Polsce miał w programie wizytę u brata Kaliksta. – Zapraszani przeze mnie Rosjanie, artyści, również poznawali brata. Robił na nich bardzo silne wrażenie. Poznawali duchowość, która była im kompletnie obca – przyznaje artystka.

W 1984 roku wróciła z Syberii do Lublina. Mieszkała u rodziców i prawie codziennie była na Poczekajce, obserwując budowę, robiąc rysunki. Dzięki uprzejmości ojca przełożonego, mogła pracować w baraku i mieć tam swoją pracownię obok pokoju brata Kaliksta.

– Brat bardzo mnie wspierał. Zaopatrzył mnie we wszelką możliwą literaturę o św. Franciszku i św. Klarze. Nie pozwolił mi, żebym chodziła głodna. Przynosił z kuchni zupę w słoiku, pierogi, przynosił kawę i w wolnym czasie rozmawialiśmy o duchowości franciszkańskiej, o „Pieśni Słonecznej“, sztuce sakralnej. Ja opowiadałam o ikonach i malarstwie ściennym, a brat opowiadał o rzeźbie w drewnie, ten temat szczególnie był mu bliski – mówi pani Wanda.

To ona także zrobiła projekt mozaiki św. Franciszka na fasadę kościoła na Poczekajce.

– Radziłam się brata Kaliksta odnośnie mozaiki. Rozważaliśmy, co podobałoby się św. Franciszkowi. Ja byłam za ubogą wersją ziemistą z naturalnego kamienia. Takie mozaiki powstawały w początkach chrześcijaństwa z materiałów, które były na budowie. Resztki po posadzce, ścinki granitów, marmurów, ktoś z zaprzyjaźnionych kamieniarzy przywiózł resztki bazaltu. Z Rosji przywiozłam żeliwne kowadło i młotki do kucia kamienia. Brat Kalikst je oprawił i pod kowadłem zrobił ciężki kloc, żeby się nie przewracało. Kamień kułam przez wiosnę i lato 1985 roku. Wcześniej brat Kalikst zrobił mi podłogę z płyt 1 m x 1 m w okrągłej kaplicy bocznej. W ten sposób mogłam namalować karton ze św. Franciszkiem w skali 1:1. Na tym kartonie i płytach mogłam układać moduł kamienny. Potem zbudował specjalne rusztowanie, byśmy mogli przenieść mozaikę na fronton kościoła – wspomina artystka.

Całe lato układała tę mozaikę. W końcowej fazie przeziębiła się. Ostatnie metry kładła z wysoką gorączką. Widział to brat Kalikst i przynosił na rusztowanie ciepły sweter, gorącą herbatę z cytryną, leki i gorącą zupę w słoiku. Na 4 października, czyli odpust ku czci św. Franciszka, musiało być wszystko gotowe.

– Z czasem brat Kalikst zaprzyjaźnił się z moimi rodzicami i rodziną mojego brata z czwórką małych dzieci i żoną chorą na stwardnienie rozsiane. Wspierał życzliwością i dobrym słowem, bawił się z dziećmi, kieszenie jego habitu były wyładowane cukierkami – opowiada pani Wanda.

W 1990 roku prosiła brata Kaliksta o radę. Nie miała zleceń na malarstwo ścienne i w ogóle żadnej pracy. Zapytała, co ma robić. – Musiałam podjąć decyzję odnośnie mojej przyszłości. Miałam 33 lata, moje życie osobiste się nie układało, zawodowe również. Nie mogłam dalej mieszkać u rodziców. Pojawiła się możliwość wyjazdu do Francji, do zaprzyjaźnionej, młodej rodziny, mieszkającej w Paryżu. Z ikoną Matki Boskiej Częstochowskiej mojej prababci, błogosławieństwem brata Kaliksta, wyjechałam do Francji. Miałam być 2 tygodnie, zostałam cały rok. To był ciężki i pracowity rok. Ikony malowałam na deskach znalezionych na ulicach Paryża. Jak miałam pieniądze, dzwoniłam do rodziców i brata Kaliksta, dać znak życia i usłyszeć życzliwy głos. Potem pojechałam do Niemiec. Początek był równie ciężki. Tam poznałam, co to jest głód. Nie mogłam zadzwonić do Polski. Tak było w roku 1991 i 1992. Dopiero w 1993 roku przyjechałam do Lublina – opowiada o trudnych chwilach pani Wanda. W 1994 roku udało się jej zrobić wystawę indywidualną w muzeum ikony we Frankfurcie nad Menem. Za tę wystawę dostała nagrodę Prezydenta Niemiec Romana Herzoga w wysokości 5000 DM. Zaczęła sprzedawać ikony i od tego czasu może utrzymać się ze sztuki sakralnej.

– Z tymi sukcesami przyjechałam do brata Kaliksta, pochwalić się oczywiście i podziękować za modlitewne wsparcie i za dobre słowa. Powtarzał mi zawsze żebym ufała Matce Bożej i dała się jej prowadzić. Jestem przekonana, że był to niezwykły człowiek, który nie tylko mnie doprowadził do wiary – daje świadectwo Wanda Dück.

Przekonani o codziennej świętości swego współbrata kapucyni, zwrócili się z prośbą do abp. Stanisława Budzika o zapoznanie się z życiorysem brata Kaliksta i rozważenie rozpoczęcia procesu beatyfikacji zakonnika.

 

Źródło: https://lublin.gosc.pl/doc/6480132.Jestesmy-przekonani-ze-byl-to-Bozy-czlowiek/

Brat Kalikst Kłoczko. Święty, którego znaliśmy

Wielu mówiło o nim: “Wypisz, wymaluj św. Józef”. Dziś, po 6 latach od jego śmierci, ci, którzy go znali, wzywają wstawiennictwa pobożnego zakonnika i otrzymują potrzebne łaski.

Marian Kłoczko był jednym z dziewięciorga dzieci Wincentego i Moniki. Kilkoro z jego rodzeństwa zmarło w wieku dziecięcym. Gdy i on, mając 12 lat, ciężko zachorował, matka zaniosła go do parafialnego kościoła i powiedziała Matce Bożej: „Jeśli wyzdrowieje, jest Twój”.

Marian wyszedł z choroby i uznał, że jego życie należy do Boga i Jego Matki. Swoje powołanie postanowił realizować w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów. W chwili obłóczyn został Kalikstem.

W klasztorze bardzo szybko odkryto jego wielki talent stolarski i każdy przełożony chciał go mieć w swoim domu. Gdy rozpoczęła się budowa nowego kościoła kapucyńskiego w Lublinie na Poczekajce, brat Kalikst właśnie tam trafił.

– Do zadań brata Kaliksta należało przygotowywanie szalunków pod ogromne fundamenty budowanego kościoła oraz zorganizowanie rusztowań dla wznoszonych murów świątyni. Jednym z największych wyzwań było zabudowanie ogromnego sufitu w kościele, który wznosił się na wysokości 26 metrów nad poziomem posadzki – opowiada o. prof. Andrzej Derdziuk autor książki książki o bracie Kalikście zatytułowanej „Pod sufitem nieba”.

– Przez cały swój pobyt w lubelskim klasztorze brat Kalikst był przede wszystkim bardzo oddany ludziom potrzebującym. Niejednokrotnie wykonywał prace montażowe i budowlane w mieszkaniach prywatnych. Na pytanie, skąd wiedział, że istnieje taka potrzeba, odpowiadał, że podpowiedział mu Anioł Stróż. Przychodzili do niego też ludzie, którzy prosili o radę i pociechę. Otrzymywali proste, płynące z serca i głębokiej modlitwy przemyślenia, które trafiały w sedno problemu – wspomina kapucyn.

Brat Kalikst Kłoczko. Święty, którego znaliśmy

Brat Kalikst miał wielu przyjaciół − Był to człowiek bardzo pokorny, tak jakby cały czas był w cieniu. I zawsze za wszystko dziękował. Umiał dostrzec dobro w drugim człowieku. Na każdego zwracał uwagę. Nie patrzył, czy jest to ktoś wysoko postawiony, czy prosty – mówi honoratka s. Franciszka Różycka.

Brat Kalikst w kapucyńskim ogrodzie miał swoją pracownię stolarską, nazywaną przez wszystkich „Kalikstówką”. To tam przychodzili ludzie, którzy potrzebowali jego rady, płynącego z niego spokoju i nadziei, że Bóg wszystko prowadzi. − Tradycją od zawsze były niedzielne spotkania o 10.00 na „Kalikstówce”, śniadania w gronie całej mojej rodziny w każdy drugi dzień świąt, wielokrotne odwiedziny z bratem jego rodzinnych stron – wspomina Elżbieta Misztal. − W tak wielu naszych rozmowach brat ze spokojem słuchał, nigdy nie oceniał, mówił tylko: „Wiesz, Elżbietko, gdy służymy ludziom w potrzebie, to nasze problemy są małe, bo to Bóg nam pomaga”; „Dzieląc się tym, co mamy, z innymi, otrzymujemy dwa razy więcej”.

Już za życia brata Kaliksta na Poczekajce wielu uważało go za świętego. Ludzie przychodzili do niego po radę w sprawach rodziny oraz z prośbą o modlitwę wstawienniczą. Brat Kalikst umarł 6 kwietnia 2013 r.

Z okazji pogrzebu wydrukowano okolicznościowy obrazek z podobizną Kaliksta, który wiele osób traktuje do dziś jako pamiątkę i swoistą relikwię po świętym bracie. Jego podobizny można spotkać zarówno w pokojach braci, jak i w mieszkaniach ludzi świeckich.

W 2018 roku Kapituła Prowincjalna Warszawskiej Prowincji Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów podjęła starania dotyczące rozpoczęcia procesu informacyjnego brata Kaliksta.

 

Źródło: https://lublin.gosc.pl/doc/5630118.Brat-Kalikst-Kloczko-Swiety-ktorego-znalismy

Kapucyński stolarz – brat Kalikst Kłoczko – kandydatem na ołtarze

W ubiegłym roku Kapituła Prowincjalna Warszawskiej Prowincji Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów podjęła starania dotyczące rozpoczęcia procesu informacyjnego brata Kaliksta. Zmarły w opinii świętości br. Kalikst Kłoczko (1930–2013) spędził niemal 61 lat w zakonie i przez cały ten czas zajmował się stolarstwem, jednocześnie oddając się modlitwie i pomocy potrzebującym.

Tę niezwykłą postać, prostego, oddanego Bogu i ludziom zakonnika ukazuje w swej najnowszej książce: „Pod sufitem nieba” o. prof. Andrzej Derdziuk OFMCap.

Marian Kłoczko pochodził z Podlasia i, podobnie jak bł. Jerzy Popiełuszko, z parafii w Suchowoli. Był jednym z dziewięciorga dzieci Wincentego i Moniki. Kilkoro z jego rodzeństwa zmarło w wieku dziecięcym. Gdy i on, mając 12 lat, ciężko zachorował na dur brzuszny, matka zaniosła go do parafialnego kościoła i powiedziała Matce Bożej: „Jeśli wyzdrowieje, jest Twój”. Marian, choć lekarze nie dawali już nadziei, wyszedł z ciężkiej choroby i uznał, że jego życie należy do Boga i Jego Matki.

Swoje powołanie postanowił realizować we franciszkańskim Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów. Do nowicjatu kapucyńskiego w Nowym Mieście nad Pilicą wstąpił w sierpniu 1952 r. Warto przypomnieć, że w tym czasie wychowanie w nowicjacie było nadzwyczaj surowe. Nowicjusze co tydzień publicznie oskarżali się ze swoich win przed magistrem nowicjatu, zachowywali posty, wykonywali wiele prac fizycznych, m.in. prali ręcznie całą bieliznę wszystkich pozostałych braci. W chwili obłóczyn, po rocznej próbie, przyjął imię Kalikst, składając jednocześnie śluby posłuszeństwa, ubóstwa i czystości.

W klasztorze – choć najpierw skierowano go do obierania ziemniaków – dość szybko odkryto jego talent stolarski i każdy przełożony chciał go mieć w swoim domu. Jedną z jego pierwszych prac była nastawa ołtarzowa do kościoła kapucynów świętych Piotra i Pawła w Serpelicach nad Bugiem. W Warszawie z kolei wykonał kruchtę, czyli drewniany przedsionek do miejscowego, zakonnego kościoła. Cechowało go szczególne nabożeństwo do ojca Pio z Pietrelciny. Pewnej nocy w Zakroczymiu, modląc się do niego, odczuł jego szczególną obecność, potwierdzoną charakterystycznym zapachem fiołków. W latach sześćdziesiątych rozpoczął budowę stropów nowych kapucyńskich klasztorów, a jego pierwszym takim dziełem był strop kościoła w Krynicy Morskiej, a następnie w Lubartowie.

Gdy w 1979 r. rozpoczęła się budowa nowego kościoła kapucyńskiego w Lublinie na Poczekajce, brat Kalikst właśnie tam trafił. Tu pozostał już do końca życia. – Do zadań brata Kaliksta należało przygotowywanie szalunków pod ogromne fundamenty budowanego kościoła oraz zorganizowanie rusztowań dla wznoszonych murów świątyni. Jednym z największych wyzwań było zabudowanie ogromnego sufitu z modrzewia syberyjskiego w kościele, który wznosił się na wysokości 26 metrów nad poziomem posadzki – pisze o. prof. Andrzej Derdziuk, autor książki o bracie Kalikście zatytułowanej „Pod sufitem nieba”.

– Sufit na Poczekajce jest wspaniałym dziełem, które swoją konstrukcją zdaje się nie ograniczać spojrzenia, zamykając go we wnętrzu świątyni, ale wręcz otwierać go na niebo, do którego przez całe życie zmierzał jego lubelski twórca z kapucyńskiej stolarni – dodaje o. Derdziuk.

– Przez kilkadziesiąt lat życia w lubelskim klasztorze br. Kalikst był jednocześnie bardzo oddany ludziom, w szczególności tym najbardziej potrzebującym. Wykonywał więc prace montażowe i budowlane w mieszkaniach prywatnych, u najuboższych, których nie było stać na jakakolwiek zapłatę. Na pytanie, skąd wiedział, że istnieje taka potrzeba, odpowiadał, że wie to od Anioła Stróża. Przychodzili do niego też ludzie, którzy prosili o radę i pociechę. Otrzymywali proste, głębokie i trafne przemyślenia, które trafiały w sedno problemu – wspomina kapucyn.

Brat Kalikst „nie osądzał i nie obmawiał, a kiedy przychodziło mu oceniać niewłaściwe zachowania innych, robił to z powściągliwością i życzliwością, nie zaniedbując prawdy, którą należało ukazać z cała mocą” – mówi jego zakonny współbrat i biograf.

Brat Kalikst w kapucyńskim ogrodzie miał swoją pracownię stolarską, nazywaną przez wszystkich „Kalikstówką”. To tam przychodzili ludzie, którzy potrzebowali jego rady, płynącego z niego spokoju i nadziei, że Bóg wszystko prowadzi. − Tradycją od zawsze były niedzielne poranne spotkania tam właśnie, śniadania w gronie całej mojej rodziny w każdy drugi dzień świąt, wielokrotne odwiedziny z bratem jego rodzinnych stron – wspomina Elżbieta Misztal. Już za życia brata Kaliksta na Poczekajce wielu uważało go za świętego.

Brat Kalikst umarł 6 kwietnia 2013 r. w wigilię Święta Bożego Miłosierdzia i został pochowany w kapucyńskiej kwaterze cmentarza przy ul. Lipowej w Lublinie. Podczas pogrzebu kapucyńskiego stolarza wypowiadano wiele świadectw, świadczących o przekonaniu uczestników, że zegnają człowieka, który w stopniu heroicznym praktykował cnoty życia chrześcijańskiego. Na jego grobie codziennie, do dziś, pojawiają się bukiety świeżych kwiatów.

Z okazji pogrzebu wydrukowano okolicznościowy obrazek z podobizną Kaliksta, który wiele osób traktuje do dziś jako pamiątkę i swoistą relikwię po świętym bracie. Inną forma upamiętnienia świątobliwego zakonnika było zamieszczenie jego podobizny w bocznym ołtarzu na Poczekajce. Pojawiają się też coraz częstsze świadectwa skuteczności modlitwy za jego wstawiennictwem.

W ubiegłym roku Kapituła Prowincjalna Warszawskiej Prowincji Kapucynów podjęła działania mające na celu rozpoczęcie procesu informacyjnego brata Kaliksta.

 

Źródło: https://www.ekai.pl/kapucynski-stolarz-brat-kalist-kloczko-kandydatem-na-oltarze/